poniedziałek, 15 grudnia 2008

szukanie mieszkania

   Akademik jest drogi. W akademiku mieszka się z kimś w pokoju. W akademiku nie ma pralki, kuchenki, lodówki i innych przydatnych sprzętów. Konkluzja jest prosta, trzeba się wyprowadzić.
   Dookoła uniwersytetu jest mnóstwo mieszkań do wynajęcia, nie powinno być problemu ze znalezieniem w miarę taniego, miłego miejsca. I rzeczywiście ogłoszeń jest dużo. Aby było łatwiej udałyśmy się do agenta, który pokazuje nam co jest dostępne. Ceny nie są aż tak fantastyczne, jak myślałyśmy, ale co tam, za jakość można zapłacić. Jesteśmy już na warzywnym głodzie, to nas zapewne napędza i dodatkowo motywuje.
   Niestety, wszystkie mieszkania póki co jednak raczej odstraszają. Nie potrafimy zrozumieć, dlaczego we w miarę nowym budownictwie nie ma na przykład bieżącej gorącej wody w kranach, i ogrzewania. Oczywiście, lato jest tu tak gorące, że nikt nie myśli o tym, że zima może cokolwiek odmienić. Kiedy jednak dochodzi co do czego, to zima jest zimna, a pojedyncze, cienkie, nieszczelne okna pogłębiają wychłodzenie mieszkań… i mieszkańców. (Ci co prawda radzą sobie nosząc przez cały okres „zimowy” ciepłą bieliznę – kalesony i bluzki z długim rękawem, a na to jeszcze ciepłe ubranie wierzchnie. Chudziaki, to im wygodnie.) Poza tym mieszkania są stare, brudne, całe jakby przesiąknięte kurzem. W łazienkach często nie ma osobnego prysznica, tylko coś w rodzaju prysznico-kranu na środku małej łazienki. Woda leje się prosto na podłogę i za każdym razem trzeba ścierać powódź. Niestety to nie wszystko, w wielu mieszkaniach podłoga nie jest wykończona, tzn., cała lub części podłogi są betonowe. Bywa, że beton nie jest nawet wygładzony.
   Patrzymy na te mieszkania i niewiele mówimy, poza tym, że jeszcze jest trochę czasu i spokojnie, pooglądamy następne. To, że nigdzie nie ma Internetu, jakoś przełykamy, trochę ze strachem, bo kto wie ile będzie kosztować założenie i co to będzie za net. Staramy się jednak nie zrażać, choć szczerze powiem, że póki co nie widziałyśmy mieszkania, które warte by było zmiany z akademika.
   Wybrzydzamy więc, kręcimy głowami i jesteśmy bardzo białe i bardzo turystyczne. W międzyczasie przechodzimy małymi uliczkami, w których do murów mini osiedli dolepione są mini przybudówki, w których często znajdują się małe stoiska z prostym jedzeniem. Dziś udało nam się dojrzeć, co jest w tych zamkniętych. W jednej malutkiej izbie, tuż za drzwiami na ulicę znajduje się spore łóżko dla rodziny, lodówka, półki może malutki stolik, telewizor i krzesełka, na których dzieci odrabiają lekcje.
   Poczułam się obleśnie widząc to tuż po nieprzyjemnych doznaniach na widok miejsca, które przedstawiono mi jako jedną z możliwości wynajmu. Co za rozdźwięk. Jeszcze przed chwilą marudziłam na mieszkanie pewnie z 70 metrowe, dwa pokoje, kuchnia, salonik, łazienka, lodówka, pralka, kuchenka, klimatyzacja, duże łóżka, telewizor itd., a teraz patrzę na taką biedę.      Czuję się jak hipokrytka. Kim ja tu jestem? I jak wyobrażam sobie zrozumienie czegokolwiek?
Ot i taka właśnie impresja mieszkaniowa.

czwartek, 27 listopada 2008

szkolna wycieczka "made in china"

   Postanowiłam wybrać się na wycieczkę organizowaną przez szkołę. Jaki lepszy sposób zmobilizowania się w czwartkowe popołudnie? Celem wycieczki było "Obserwatorium" na jednej z piękniejszych nankińskich gór, zwanej Zijin Shan, czyli Purpurowozłota Góra.

   Za wycieczkę zapłaciliśmy po 10 yuanów, za co miała nas czekac jakaś pamiątka i wspólny posiłek później. Rozentuzjazmowani wsiedliśmy wiec do autokaru, a że dzień był przepiękny zawczasu rozprawialiśmy o przyjemnościach, które nas czekają.

   Jakim zaskoczeniem było dla większości z nas, że celem wycieczki był de facto parking pod bramą do parku, a pamiątkami, najtańsze chyba możliwe, ręczniczki i mydła! Na dodatek nie było wspólnego posiłku, tylko bony do stołówki... A wycieczka skończyła się zanim się zaczęła, o godzinie 16, bo wtedy przecież chińczycy kończą pracę...

   Aż trudno uwierzyć, że te roześmiane, zadowolone twarze naszych organizatorów nie były jakimś paskudnym żartem.



widok na Jezioro Ciemnego Wojownika (Xuanwu Hu), Pałac Słońca (Taiyang Gong) i wieżowce :)






piątek, 21 listopada 2008

oszczędność

   Na całym świecie taksówkarze zarabiają niezbyt wiele. Paliwo jest drogie a klientów zawsze za mało. W Chinach istnieje wiele sposobów radzenia sobie z problemami użytkowania zbyt dużej ilości zasobów, taksówkarze mają jeden pozwalający oszczędzić na paliwie. Czy aby jednak na pewno? Jeżdżąc autobusami zauważyłam śmieszną rzecz, na każdych światłach lub w korku wyłącza się silnik. Wiem, że moja wiedza na temat motoryzacji nie jest wielka, ale czy przypadkiem zapalanie go na nowo i rozgrzewanie silnika nie zabiera więcej energii niż pozostawienie go w ruchu, ale na luzie?
   Ciekawą sytuację zauważyłam także na postojach taksówek, gdzie jest dużo gości, głównie przed klubami nocnymi – taksówkarze wychodzą z samochodów i pchają je! To się nazywa oszczędność!!! 
   Naprawdę podziwiam Chińczyków za ich zapał do oszczędzania, bo czy w życiu chodzi tylko o wygodę? Może tu naprawdę jest tak, że jak się odejmie w jednym miejscu to automatycznie dodaje się w innym? Trochę jak z oszczędzaniem pieniędzy na niepaleniu papierosów ;) Czy działa to już pewnie sprawa indywidualna. W każdym razie gratuluję Chińczykom pomysłowości! 


niedziela, 16 listopada 2008

piątek, 14 listopada 2008

pytanie retoryczne

W którym kraju na świecie na dwóch pasach ruchu jeździ się w trzech rzędach?

poniedziałek, 10 listopada 2008

DYM

    Generalnie w Chinach żyje się bardzo spokojnie. Zwłaszcza kiedy nie potrzebuje się tony wszelkiego rodzaju specyfików do wybielania skóry. Bywają jednak dni, kiedy trudno jest zasnąć.
    Chiny lubią swoje pozory, dobrze się w nich czują, jak w swojej sztucznej bieli i z nowymi starożytnymi grobowcami i świątyniami. Chyba chcą w nie wierzyć. Może wiedzą, że nie mają innego wyjścia, jeśli nie chcą mieć karmionego strachem raka koło trzydziestki.
    Jednak właśnie w Chinach co chwilę dochodzi do wielkich tragedii. Wiem, można to zrzucić na liczną populację, brak warunków finansowych na wprowadzenie podstawowego bezpieczeństwa pracy itd. Czy Chińczycy czegoś się na tych tragediach uczą? Chyba nie. W lipcu, przed moim przyjazdem tutaj w Nankinie wybuchł zbiornik chemikaliów. Kiedy przyjechałam okazało się, że tysiące dzieci wylądowało w szpitalach, a część z nich umarła, bo do mleka postanowiono dodawać melaminę. Po co? Żeby się wydawało, że jest w nim więcej protein! Wielki skandal na światową skalę. Co się okazuje po dwóch miesiącach? Melaminą zatruwane są jajka na drugim krańcu Chin. Powód? Ten sam.
    Czy więc dziwne jest, że miałam totalny atak paniki pewnego wieczoru?
A było to tak.
Ponieważ żyję tu zdrowo (!!!) chodzę na aerobiko_jogo_cosie. Robi mi to dobrze. Któregoś dnia po zajęciach poszłam na kolację – świetną, zdrową zupę. Wieczór był niesamowity. Jak zwykle wcześnie zrobiło się ciemno, a powietrze wypełniała ciepła mgła. Dlaczego jednak mgła miała kolor popielatożółty i zapach tysiąca ognisk z mokrych liści? Zjadłam i wróciłam do domu. Wszak czeka mnie kolejny dzień ze szkołą, pracą i sportem. Trzeba się wyspać.
Nagle, już po północy, dostaję sms'a – „nie wiem czy wiadomość jest do końca wiarygodna, ale koleżanka Chinka przysłała mi info, że w Nankinie wybuchła fabryka chemikaliów, lepiej zamknij okna i nie wychodź.”
    No ładnie, rzeczywiście zapach dziwny, powietrze gęste i niewiele widać, stan rzeczy pogłębia się. Panika. Mokre szmaty na okna, pod drzwi itp. Telewizor, Internet … NIC. Zero wieści! Kompletna cisza. Cieszą się tylko ze swoich kolejnych osiągnięć w dziedzinach takich jak blokowanie stron internetowych.
    Co z tego wyszło? Nic, na szczęście. Okazało się, że okoliczni farmerzy wypalali pola. Następnego dnia w tutejszej gazecie wyczytałam, że wiele osób trafiło do szpitala z powodu problemów z drogami oddechowymi. Dzieci nie powinny w takich warunkach wychodzić z domów itd. Wszystko po fakcie. Wszystko PO. Dlaczego Chińczycy są właśnie tacy? Dlaczego nie ma właściwie dnia, żeby się nie zastanawiać czy to co mnie otacza, co jem, czego dotykam, nie zagraża mojemu zdrowiu? Tu się ludzi nie informuje o niebezpieczeństwie póki mogą go uniknąć. Trochę jak Sparta? Heh. Silni przetrzymają, reszty i tak jest za dużo.
    Panikowanie jest bez sensu, bo zaciemnia umysł. Ale czasem…czasem trudno jest pozostać spokojnym. Śmieszne wręcz jak szybko człowiek może się poczuć samotny i bezradny. Z daleka od bliskich, w obcym, niezrozumiałym świecie. Bo Chiny, jak fascynujące, tak są i przerażające. Czasami.

środa, 22 października 2008

Kącik zakochanych

   Na terenie mojego kampusu, całkiem blisko mojego akademika, tak blisko, ze niemalże za każdym razem kiedy wychodzę lub wracam z „miasta”, tamtędy przechodzę, znajduje się taras.
   Taras położony jest na skarpie, prowadzą do niego schodki i schodki z niego wyprowadzają. Otoczony jest ażurowym murkiem, który obrośnięty jest gęsto splecioną, wieloletnią już wisterią ( http://pl.wikipedia.org/wiki/Glicynia_chińska ). Kącik przyciąga staruszków ćwiczących tajchi lub tańce, młodych ludzi chcących w miłym otoczeniu zjeść kupiony niedaleko posiłek, ale przede wszystkim przyciąga pary. Nie ma pory dnia, żeby przechodząc tamtędy nie poczuć lekkiego wstydu z powodu zakłócenia intymnej atmosfery przynajmniej jednej parze. Co prawda nie wiem jak to możliwe, żeby wieczorami pary siedziały dość blisko siebie i nadal odczuwały całkowitą prywatność, sadzę jednak, że miejsce po prostu jest do tego przeznaczone. Ciemność także robi swoje, na pewno.
   Dlaczego piszę o „Kąciku zakochanych”? Ponieważ wiąże się z nim krótka opowiastka, wykazująca jak paskudny mam charakterek ;D
   Pewnego razu, już po raz kolejny, szłam sobie przez „Kącik zakochanych”. Był zmierzch i powietrze pełne elektrycznego napięcia. Par sklejonych na ławkach wyjątkowo dużo i wyjątkowo wijących się. Poczułam groteskowość całej scenki i nie mogąc się powstrzymać, w środku zwijając się w podłych konwulsjach śmiechu, zacmokałam znacząco. Dosłownie trzy cmoknięcia. A efekt? Piorunujący!!!! Dosłownie jakby ktoś zapalił światło na zakrapianej imprezie napalonych nastolatków. Powietrze zgęstniało a pary osłupiały i oderwały się od siebie. Poczułam na sobie pytający, ba! Piorunujący wzrok wielu par oczu… dobrze, że było już właściwie ciemno. Niby nigdy nic przeszłam dalej, ale w duchu obiecałam sobie lepiej kontrolować odruchy.
   Przyznam, eksperyment udał się bezbłędnie, ubaw miałam po pachy, ale nie wiedziałam czy zaraz ktoś nie rzuci czymś we mnie ;D trzeba powiedzieć, że chińskie kobiety są dość zaborcze, i potrafią „w obronie” swych chłopaków dopuścić się rękoczynów.
Taka to historyjka z „Kącika zakochanych” :)

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 
Posted by Picasa

 

 
Posted by Picasa

poniedziałek, 20 października 2008

Mudan Ting czyli Pawilon Peonii

Chiny, oprócz wielu różnych innych rzeczy, słyną ze swojej opery. Najpowszechniej znaną jest odmiana z Pekinu i okolic, zwana Operą Pekińską. Jedną z najstarszych form opery chińskiej jest Knqu (czyt. kunciu). Teatr chiński ewoluował z melodii, do której pisane były pieśni a w końcu i przedstawienia. Zachodnie formy teatralne dotarły do Chin dopiero na początku wieku XX, tradycyjne zaś największy rozkwit przezywały w wiekach XVI – XVIII. Teraz nadal są uwielbiane, chociaż, z racji na archaiczny język i bardzo specyficzną wymowę – przeciąganie sylab w bardzo określony sposób, sprawia że coraz mniej ludzi je rozumie i w porównaniu do nowoczesnych form rozrywki mogą nudzić. Sztuka bowiem trwa wiele godzin, a treść w niej przedstawiana nie jest wcale bardzo szeroka. Warto jednak pocieszyć oko niesamowitymi strojami, makijażami i gestami. Na scenie niemalże bez rekwizytów otwierają się przed widzami niesamowite światy pełne sennych marzeń.
Pawilon Peonii to sztuka napisana w czasach dynastii Ming (XIV – XVII w.) na bazie znacznie starszej opowieści i pierwszy raz wystawiona w 1598 roku.
Sztuka opowiada o miłości pięknej córki dostojnika państwa Tangów i studenta. Nie będę jednak opowiadała treści, aby podsycić może ciekawość lubiących szukać ;)
Sztuka na której byłam trwała 4 godziny, dużo, ale dzięki wyświetlanemu z boku testowi po angielsku czas się nie dłużył.
Niestety mój aparat nie jest przystosowany do robienia zdjęć w takich warunkach, ale załączam próbkę tego, co widziałam :)




















niedziela, 5 października 2008

Zu Tang, Yin Yong, Niu Shou Shan, czyli wycieczka po okolicznych górkach

   Podczas tygodnia wolnego, przewidzianego w związku z Dniem Narodowym (świętem na cześć ustanowienia republiki) z pewnością należy wybrać się na wycieczkę. Co prawda jest to wolne dla wszystkich Chińczyków (no dobrze, tych, którzy nie mają straganów z jedzeniem lub sprzedają w większości sklepów)więc nie ma się co dziwić, że tłum, który już wcześniej wydawał się potężny, teraz jest przeolbrzymi... W związku z tym jechanie w tych dniach do jakiegokolwiek miejsca uważanego przez Chińczyków, za warte zwiedzania, jest bardzo ryzykownym pomysłem. Bilety trzeba wykupić znacznie wcześniej, to samo z rezerwacją miejsca w hotelu. Jeśli bierze się ze sobą aparat także trzeba uzbroić się w cierpliwość i pogodzić z tym, że większość obiektów będzie przesłoniętych innymi "fotografami".
   Ja miałam ochotę na wycieczkę w przyrodę. Od dłuższego czasu tęskni mi się łażenie po górach, może być nawet górkach, byle było zielono i teren pofałdowany. Ponieważ nie miałam dużych zasobów finansowych wybrałam górki na południowych obrzeżach Nankinu. Pełna zapału zorganizowałam szybko mini wycieczkę. Im dalej jednak w przygodę, tym entuzjazm bardziej mnie opuszczał. Przede wszystkim oszołomiona wręcz jestem poziomem przyzwolenia na imitacje. Jak to jest możliwe, że coś, co szumnie nazywa się Tangowskimi grobowcami (dyn Tang XII - Xw.n.e.), położone jest w ogrodzie, który wygląda jakby posadzono go dosłownie na początku tego roku?! Młode drzewka i porozkładane miedzy nimi pseudostarożytne altanki doprowadziły mnie do stanu wrzenia i jak najszybciej stamtąd uciekłam. Aha, nie zapomnijmy o tym, że za atrakcję trzeba było zapłacić... W ogóle zaczynam poważnie dochodzić do wniosku, że w Chinach płatny wstęp oznacza, że po pierwsze będzie w danym miejscu dużo ludzi, a po drugie, że miejsce jest niespecjalnie warte zachodu.
   Z tego miejsca postanowiliśmy iść już prosto w górki, pod którymi się znaleźliśmy. Jednak po drodze zobaczyliśmy kolejną ciekawostkę. Na wielką skalę budujący się…..starożytny zespół świątynno klasztorny??? Tak to wyglądało. Na zboczu wzgórza, w pięknych Żółto – czerwonych barwach, przepięknie wykończany…..nowy, stary zespół budynków. Geniusz czy żenada? W każdym razie widać, że z pewnością Chińczycy potrafią, oprócz gigantycznej ilości tandety, wyprodukować także rzeczy piękne i dokładnie wykonane…
   Następnym punktem programu było bardzo ciekawe znalezisko. Nieciekawa droga przez górę. Dookoła bambusowy las (!), niestety z daleka wyglądający znacznie ciekawiej niż z bliska…ilość pyłu i niskich splatanych zarośli nie pozwoliła przedrzeć się w jego głąb. Nagle zobaczyłam jamę w zboczu, kiedy w nią wlazłam, okazało się, że jest to korytarz. Dalej znajdowało się d połowy zamurowane wejście do znajdującego się za grubymi otwartymi wrotami, korytarza prowadzącego w głąb góry. Fascynujące, tylko dlaczego nikt z nas nie pomyślał o zabraniu latarki?! W tym rejonie toczyły się walki podczas wojny Chińsko Japońskiej, Guomindangowcy mogli się tu kryć przed nadciągającymi Czerwonymi…. schron przeciwlotniczy czy jeszcze co innego? Obawiam się, że zagadka ta zostanie nierozwiązana.
   Dalej napotkaliśmy również bardzo dziwne gospodarstwo i obserwowaliśmy nasilanie się nieprzyjemnego zapachu a także naszą drogę, która niepokojąco opadała w dół, zamiast piąć się ku górze. Tak oto wyglądała wycieczka w góry. Nie górsko i śmierdząco. Złą wybrałam górę. Skąd mogłam jednak wiedzieć, że tuż koło niej znajduje się wieeeeeeelkie wysypisko śmieci? Przecież na mapie go nie ma.
   Po chwili spędzonej nad małym, brzydkim jeziorkiem po setkach schodów wspięliśmy się na kolejną, płatną atrakcję turystyczną.

Dokąd kolejna podróż? Czy się odważę?


 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 

 

 
Posted by Picasa

 
Posted by Picasa