Na terenie mojego kampusu, całkiem blisko mojego akademika, tak blisko, ze niemalże za każdym razem kiedy wychodzę lub wracam z „miasta”, tamtędy przechodzę, znajduje się taras.
Taras położony jest na skarpie, prowadzą do niego schodki i schodki z niego wyprowadzają. Otoczony jest ażurowym murkiem, który obrośnięty jest gęsto splecioną, wieloletnią już wisterią ( http://pl.wikipedia.org/wiki/Glicynia_chińska ). Kącik przyciąga staruszków ćwiczących tajchi lub tańce, młodych ludzi chcących w miłym otoczeniu zjeść kupiony niedaleko posiłek, ale przede wszystkim przyciąga pary. Nie ma pory dnia, żeby przechodząc tamtędy nie poczuć lekkiego wstydu z powodu zakłócenia intymnej atmosfery przynajmniej jednej parze. Co prawda nie wiem jak to możliwe, żeby wieczorami pary siedziały dość blisko siebie i nadal odczuwały całkowitą prywatność, sadzę jednak, że miejsce po prostu jest do tego przeznaczone. Ciemność także robi swoje, na pewno.
Dlaczego piszę o „Kąciku zakochanych”? Ponieważ wiąże się z nim krótka opowiastka, wykazująca jak paskudny mam charakterek ;D
Pewnego razu, już po raz kolejny, szłam sobie przez „Kącik zakochanych”. Był zmierzch i powietrze pełne elektrycznego napięcia. Par sklejonych na ławkach wyjątkowo dużo i wyjątkowo wijących się. Poczułam groteskowość całej scenki i nie mogąc się powstrzymać, w środku zwijając się w podłych konwulsjach śmiechu, zacmokałam znacząco. Dosłownie trzy cmoknięcia. A efekt? Piorunujący!!!! Dosłownie jakby ktoś zapalił światło na zakrapianej imprezie napalonych nastolatków. Powietrze zgęstniało a pary osłupiały i oderwały się od siebie. Poczułam na sobie pytający, ba! Piorunujący wzrok wielu par oczu… dobrze, że było już właściwie ciemno. Niby nigdy nic przeszłam dalej, ale w duchu obiecałam sobie lepiej kontrolować odruchy.
Dlaczego piszę o „Kąciku zakochanych”? Ponieważ wiąże się z nim krótka opowiastka, wykazująca jak paskudny mam charakterek ;D
Pewnego razu, już po raz kolejny, szłam sobie przez „Kącik zakochanych”. Był zmierzch i powietrze pełne elektrycznego napięcia. Par sklejonych na ławkach wyjątkowo dużo i wyjątkowo wijących się. Poczułam groteskowość całej scenki i nie mogąc się powstrzymać, w środku zwijając się w podłych konwulsjach śmiechu, zacmokałam znacząco. Dosłownie trzy cmoknięcia. A efekt? Piorunujący!!!! Dosłownie jakby ktoś zapalił światło na zakrapianej imprezie napalonych nastolatków. Powietrze zgęstniało a pary osłupiały i oderwały się od siebie. Poczułam na sobie pytający, ba! Piorunujący wzrok wielu par oczu… dobrze, że było już właściwie ciemno. Niby nigdy nic przeszłam dalej, ale w duchu obiecałam sobie lepiej kontrolować odruchy.
Przyznam, eksperyment udał się bezbłędnie, ubaw miałam po pachy, ale nie wiedziałam czy zaraz ktoś nie rzuci czymś we mnie ;D trzeba powiedzieć, że chińskie kobiety są dość zaborcze, i potrafią „w obronie” swych chłopaków dopuścić się rękoczynów.
Taka to historyjka z „Kącika zakochanych” :)
Taka to historyjka z „Kącika zakochanych” :)