środa, 22 października 2008

Kącik zakochanych

   Na terenie mojego kampusu, całkiem blisko mojego akademika, tak blisko, ze niemalże za każdym razem kiedy wychodzę lub wracam z „miasta”, tamtędy przechodzę, znajduje się taras.
   Taras położony jest na skarpie, prowadzą do niego schodki i schodki z niego wyprowadzają. Otoczony jest ażurowym murkiem, który obrośnięty jest gęsto splecioną, wieloletnią już wisterią ( http://pl.wikipedia.org/wiki/Glicynia_chińska ). Kącik przyciąga staruszków ćwiczących tajchi lub tańce, młodych ludzi chcących w miłym otoczeniu zjeść kupiony niedaleko posiłek, ale przede wszystkim przyciąga pary. Nie ma pory dnia, żeby przechodząc tamtędy nie poczuć lekkiego wstydu z powodu zakłócenia intymnej atmosfery przynajmniej jednej parze. Co prawda nie wiem jak to możliwe, żeby wieczorami pary siedziały dość blisko siebie i nadal odczuwały całkowitą prywatność, sadzę jednak, że miejsce po prostu jest do tego przeznaczone. Ciemność także robi swoje, na pewno.
   Dlaczego piszę o „Kąciku zakochanych”? Ponieważ wiąże się z nim krótka opowiastka, wykazująca jak paskudny mam charakterek ;D
   Pewnego razu, już po raz kolejny, szłam sobie przez „Kącik zakochanych”. Był zmierzch i powietrze pełne elektrycznego napięcia. Par sklejonych na ławkach wyjątkowo dużo i wyjątkowo wijących się. Poczułam groteskowość całej scenki i nie mogąc się powstrzymać, w środku zwijając się w podłych konwulsjach śmiechu, zacmokałam znacząco. Dosłownie trzy cmoknięcia. A efekt? Piorunujący!!!! Dosłownie jakby ktoś zapalił światło na zakrapianej imprezie napalonych nastolatków. Powietrze zgęstniało a pary osłupiały i oderwały się od siebie. Poczułam na sobie pytający, ba! Piorunujący wzrok wielu par oczu… dobrze, że było już właściwie ciemno. Niby nigdy nic przeszłam dalej, ale w duchu obiecałam sobie lepiej kontrolować odruchy.
   Przyznam, eksperyment udał się bezbłędnie, ubaw miałam po pachy, ale nie wiedziałam czy zaraz ktoś nie rzuci czymś we mnie ;D trzeba powiedzieć, że chińskie kobiety są dość zaborcze, i potrafią „w obronie” swych chłopaków dopuścić się rękoczynów.
Taka to historyjka z „Kącika zakochanych” :)

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 
Posted by Picasa

 

 
Posted by Picasa

poniedziałek, 20 października 2008

Mudan Ting czyli Pawilon Peonii

Chiny, oprócz wielu różnych innych rzeczy, słyną ze swojej opery. Najpowszechniej znaną jest odmiana z Pekinu i okolic, zwana Operą Pekińską. Jedną z najstarszych form opery chińskiej jest Knqu (czyt. kunciu). Teatr chiński ewoluował z melodii, do której pisane były pieśni a w końcu i przedstawienia. Zachodnie formy teatralne dotarły do Chin dopiero na początku wieku XX, tradycyjne zaś największy rozkwit przezywały w wiekach XVI – XVIII. Teraz nadal są uwielbiane, chociaż, z racji na archaiczny język i bardzo specyficzną wymowę – przeciąganie sylab w bardzo określony sposób, sprawia że coraz mniej ludzi je rozumie i w porównaniu do nowoczesnych form rozrywki mogą nudzić. Sztuka bowiem trwa wiele godzin, a treść w niej przedstawiana nie jest wcale bardzo szeroka. Warto jednak pocieszyć oko niesamowitymi strojami, makijażami i gestami. Na scenie niemalże bez rekwizytów otwierają się przed widzami niesamowite światy pełne sennych marzeń.
Pawilon Peonii to sztuka napisana w czasach dynastii Ming (XIV – XVII w.) na bazie znacznie starszej opowieści i pierwszy raz wystawiona w 1598 roku.
Sztuka opowiada o miłości pięknej córki dostojnika państwa Tangów i studenta. Nie będę jednak opowiadała treści, aby podsycić może ciekawość lubiących szukać ;)
Sztuka na której byłam trwała 4 godziny, dużo, ale dzięki wyświetlanemu z boku testowi po angielsku czas się nie dłużył.
Niestety mój aparat nie jest przystosowany do robienia zdjęć w takich warunkach, ale załączam próbkę tego, co widziałam :)




















niedziela, 5 października 2008

Zu Tang, Yin Yong, Niu Shou Shan, czyli wycieczka po okolicznych górkach

   Podczas tygodnia wolnego, przewidzianego w związku z Dniem Narodowym (świętem na cześć ustanowienia republiki) z pewnością należy wybrać się na wycieczkę. Co prawda jest to wolne dla wszystkich Chińczyków (no dobrze, tych, którzy nie mają straganów z jedzeniem lub sprzedają w większości sklepów)więc nie ma się co dziwić, że tłum, który już wcześniej wydawał się potężny, teraz jest przeolbrzymi... W związku z tym jechanie w tych dniach do jakiegokolwiek miejsca uważanego przez Chińczyków, za warte zwiedzania, jest bardzo ryzykownym pomysłem. Bilety trzeba wykupić znacznie wcześniej, to samo z rezerwacją miejsca w hotelu. Jeśli bierze się ze sobą aparat także trzeba uzbroić się w cierpliwość i pogodzić z tym, że większość obiektów będzie przesłoniętych innymi "fotografami".
   Ja miałam ochotę na wycieczkę w przyrodę. Od dłuższego czasu tęskni mi się łażenie po górach, może być nawet górkach, byle było zielono i teren pofałdowany. Ponieważ nie miałam dużych zasobów finansowych wybrałam górki na południowych obrzeżach Nankinu. Pełna zapału zorganizowałam szybko mini wycieczkę. Im dalej jednak w przygodę, tym entuzjazm bardziej mnie opuszczał. Przede wszystkim oszołomiona wręcz jestem poziomem przyzwolenia na imitacje. Jak to jest możliwe, że coś, co szumnie nazywa się Tangowskimi grobowcami (dyn Tang XII - Xw.n.e.), położone jest w ogrodzie, który wygląda jakby posadzono go dosłownie na początku tego roku?! Młode drzewka i porozkładane miedzy nimi pseudostarożytne altanki doprowadziły mnie do stanu wrzenia i jak najszybciej stamtąd uciekłam. Aha, nie zapomnijmy o tym, że za atrakcję trzeba było zapłacić... W ogóle zaczynam poważnie dochodzić do wniosku, że w Chinach płatny wstęp oznacza, że po pierwsze będzie w danym miejscu dużo ludzi, a po drugie, że miejsce jest niespecjalnie warte zachodu.
   Z tego miejsca postanowiliśmy iść już prosto w górki, pod którymi się znaleźliśmy. Jednak po drodze zobaczyliśmy kolejną ciekawostkę. Na wielką skalę budujący się…..starożytny zespół świątynno klasztorny??? Tak to wyglądało. Na zboczu wzgórza, w pięknych Żółto – czerwonych barwach, przepięknie wykończany…..nowy, stary zespół budynków. Geniusz czy żenada? W każdym razie widać, że z pewnością Chińczycy potrafią, oprócz gigantycznej ilości tandety, wyprodukować także rzeczy piękne i dokładnie wykonane…
   Następnym punktem programu było bardzo ciekawe znalezisko. Nieciekawa droga przez górę. Dookoła bambusowy las (!), niestety z daleka wyglądający znacznie ciekawiej niż z bliska…ilość pyłu i niskich splatanych zarośli nie pozwoliła przedrzeć się w jego głąb. Nagle zobaczyłam jamę w zboczu, kiedy w nią wlazłam, okazało się, że jest to korytarz. Dalej znajdowało się d połowy zamurowane wejście do znajdującego się za grubymi otwartymi wrotami, korytarza prowadzącego w głąb góry. Fascynujące, tylko dlaczego nikt z nas nie pomyślał o zabraniu latarki?! W tym rejonie toczyły się walki podczas wojny Chińsko Japońskiej, Guomindangowcy mogli się tu kryć przed nadciągającymi Czerwonymi…. schron przeciwlotniczy czy jeszcze co innego? Obawiam się, że zagadka ta zostanie nierozwiązana.
   Dalej napotkaliśmy również bardzo dziwne gospodarstwo i obserwowaliśmy nasilanie się nieprzyjemnego zapachu a także naszą drogę, która niepokojąco opadała w dół, zamiast piąć się ku górze. Tak oto wyglądała wycieczka w góry. Nie górsko i śmierdząco. Złą wybrałam górę. Skąd mogłam jednak wiedzieć, że tuż koło niej znajduje się wieeeeeeelkie wysypisko śmieci? Przecież na mapie go nie ma.
   Po chwili spędzonej nad małym, brzydkim jeziorkiem po setkach schodów wspięliśmy się na kolejną, płatną atrakcję turystyczną.

Dokąd kolejna podróż? Czy się odważę?


 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 
Posted by Picasa

 

 

 

 

 

 
Posted by Picasa

 
Posted by Picasa